|
|
Wstęp Wspomnienia z działalności konspiracyjnej i walk o niepodległość w latach 1910 – 1915 autorstwa Heleny Chełmickiej, noszącej już pseudonim Halina, zostały wydane drukiem w 1927 roku w książce pt. „Wierna Służba” pod redakcją Al. Piłsudskiej, M. Rychterówny, W. Pełczyńskiej i M. Dąbrowskiej przez Główną Księgarnię Wojskową. Halina Chełmicka we wspomnieniach zawarła główną myśl i ideę swojego życia, a mianowicie patriotyzm i umiłowanie Ojczyzny. Urodziła się pod zaborem rosyjskim, wychowana została w domu ziemiańskim o głębokich tradycjach patriotycznych. Jej przodkowie walczyli i oddawali życie w powstaniach narodowych. Helena miała, zatem odpowiednie przygotowanie moralne do późniejszej działalności konspiracyjnej. Szerszy jej życiorys zawarty jest w zakładce „Biogramy”. Będąc jeszcze w szkole średniej, działała w organizacji „Skarb i Wojsko”, zaś w czasie studiów na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, związała się z ruchem niepodległościowym. Przed zakończeniem I wojny światowej została aresztowana przez carską policję polityczną - Ochranę i wywieziona do Rosji, gdzie w więzieniu na Butyrkach przesiedziała pięć miesięcy. Zwolniona za kaucją, uciekła przez Finlandię do Królestwa. Wróciła do pracy konspiracyjnej i została bliską współpracownicą Józefa Piłsudskiego, wtajemniczoną w najtajniejsze plany operacyjne wywiadu, w którym pracowała. Opublikowane wspomnienia obejmują okres tworzenia Oddziału Lotnego Wojsk Polskich i Polskiej Organizacji Wojskowej. W dwudziestoleciu międzywojennym zaangażowała się w działalność polityczną, była posłem a później senatorem. Wybuch II wojny światowej był dla niej kolejnym sygnałem do podjęcia pracy w konspiracji. Aresztowana i uwieziona przez Niemców na Pawiaku. Zginęła rozstrzelana w Palmirach 20 czerwca 1940 roku. Publikowane niżej wspomnienia Heleny Chełmickiej stanowią tylko niewielki wycinek jej aktywności patriotycznej.
Wspomnienia Haliny Chełmickiej ODDZIAŁ LOTNY WOJSK POLSKICH Halina Chełmicka. PRACE ODDZIAŁU LOTNEGO W. P. Będąc najbardziej zatajonym działem konspiracyjnym pracy wojskowej, Oddział Lotny W. P. pozostawił bardzo niewiele materjałów, mogących mieć w przyszłości wartość historyczną. Wszystkie rozkazy, raporty, plany z niewielkim wyjątkiem niszczono. Ze wspomnień uczestników wyszły tylko wspomnienia Kazimierza Bagińskiego „Florka" ogłoszone w 1917 r. w Dzienniku Lubelskim. Nic też dziwnego, że ogół naszego społeczeństwa, a nawet i te jednostki, które interesują się bliżej historją tajnych organizacyj wojskowych z ostatniej doby, nie zdają sobie dokładnie sprawy czem był Oddział Lotny, jakie były jego zadania i działalność. W programie organizacyj wojskowych, tworzonych przed wojną przez Józefa Piłsudskiego, przewidywane było działanie dywersyjne na tyłach wojska nieprzyjacielskiego. Wybuch wojny, chociaż ciągle oczekiwany, zaskoczył tajne związki strzeleckie w Kongresówce w okresie dezorganizacji, gdyż wielu członków wyjechało na odpoczynek lub na letnią szkołę Strzelca do Małopolski. Wkrótce jednak nieliczni uczestnicy konspiracyjnego ruchu wojskowego, znajdujący się w rozsypce po tej stronie kordonu, zaczęli porozumiewać się ze sobą i organizować się, mimo, że było to bardzo utrudnione ze względu na odbywającą się mobilizację i rozpoczęte działania wojenne. Najgorętsi z nich pragnęli jak najprędzej przejść do akcji czynnej, podjąć wysiłek zbrojny, ażeby wstrząsnąć sumieniem społeczeństwa, a wrogowi dać znać krwawym znakiem: „Jesteśmy"! Czekano jednak z rozpoczęciem ruchu na rozkaz Komendanta, prowadząc tymczasem prace przygotowawcze, jak zgromadzenie materjałów wybuchowych, przeprowadzenie wywiadów i rozpatrywanie się w stosunkach i ludziach, nadających się do wciągnięcia do przyszłej akcji. W trakcie tych przygotowań, w końcu października 1914 roku, przedarli się przez front wysłannicy Komendanta: Mikita i Wałek, przynosząc rozkaz Tadeuszowi Żulińskiemu natychmiastowego utworzenia jednostki bojowej, zdolnej do rozpoczęcia walki dywersyjnej na tyłach wojska rosyjskiego. Żuliński oddał niezwłocznie do dyspozycji Mikity tych kilku, którzy poprzednio zdeklarowali się do czynnej walki. Formalne zorganizowanie omawianej jednostki bojowej, poza przygotowaniami technicznemi, poprzedziły dwa następne działania, mające na celu wypróbowanie do pracy bojowej nowicjuszów, którymi byli wszyscy, prócz Mikity i Walka. Dnia 23 listopada dokonano zniszczenia torów kolejowych na trzech linjach równocześnie. Drugą akcją był wykonany 29 listopada demonstracyjny zamach na placu Zielonym. Dopiero po tych działaniach na odprawie dnia 30/IX formalnie zawiązano wydzielony oddział I Brygady, nazwany Oddziałem Lotnym Wojsk Polskich. W pierwszym okresie, t. j. przez 2½ miesiąca istnienia Oddziału, udział bezpośredni w jego pracach brało zaledwie około 10 osób. Sam fakt jednak, że oddział taki istniał i działał, spowodował, że do Komendy P. O. W. w tym właśnie czasie utworzonej, — coraz to liczniej zaczęły zgłaszać się jednostki, żądne natychmiastowego czynu. Komenda Oddziału Lotnego stanęła przeto wobec konieczności znalezienia takich form organizacyjnych, przy których możliwe byłoby liczebne powiększenie Oddziału. W tym celu w końcu lutego 1915 r. Oddział Lotny Wojsk Polskich rozwiązano, zaś poszczególni jego członkowie zostali wyznaczeni na organizatorów i komendantów okręgów „Oddziałów Lotnych P. O. W." oraz weszli w skład Centralnego Oddziału Lotnego. Już w marcu rozpoczęły prace cztery okręgowe oddziały lotne (warszawski, lubelski, siedlecki i radomski), grupując w swych szeregach kilkudziesięciu członków.
-----
Działalność Oddziału Lotnego w obu formach jego istnienia, streszczająca się w rezultacie w szeregu zbrojnych zamachów (wysadzanie mostów kolejowych, niszczenie torów, zrywanie drutów telegraficznych, zamachy na państwowe urzędy rosyjskie, niszczenie list poborowych i t. p.), z punktu widzenia czysto wojskowego nie była czynnikiem bardzo ważkim wśród zmagania się wojennego walczących państw. Zbyt nieliczna była garstka śmiałków „lotniaków", zbyt wielkiemi braki techniczne i zbyt krótki okres czasu, aby można było rozszerzyć akcję dywersyjną i zrealizować w całej pełni cel ostateczny: wywołanie ogólnego ruchu w kraju i połączenie się z siłami polskiemi, walczącemi pod komendą Piłsudskiego. Nie mniejsze przeto jest moralne znaczenie Oddziału Lotnego. W oczach najeźdźcy Oddział Lotny był krwawym upiorem, który groził wybuchem powstania na tyłach walczącego wojska w kraju, jak się zdawało już ujarzmionym i dawno upokorzonym. Dla Moskali byliśmy postrachem, dla własnego narodu przypomnieniem, że oto w głębinach duszy polskiej nie wygasło zarzewie buntu i że w każdej epoce, w każdem pokoleniu znajdują się gotowi do podjęcia walki. A dla członków swych Oddział Lotny był radosną ostoją i ważną placówką. W twardej służbie wyrabiały się bowiem charaktery nieugięte: „lotniacy" wyrzekli się swego imienia, domu rodzinnego, wszelkich spraw osobistych i wśród znoju konspiracyjnego życia, w ciągłem naprężeniu nerwów i bliskości śmierci — czuli się szczęśliwi i dumni, że przypadło im w udziale podnieść uzbrojoną dłoń przeciwko Moskalom, przeciwko żandarmom i szpiclom i znaczyć krwawą drogę walki o najświętsze prawo człowieka do wolności. Najlepszym dowodem, jak daleko szło samozaparcie „lotniaków" i wielkie ich przywiązanie do pracy w Oddziale jest fakt, że nikt nie skorzystał z przysługującego najbardziej wycieńczonym prawa do opuszczenia szeregów Oddziału i przedarcia się do Legjonów, mimo, że marzeniem ich wszystkich było przetrwać ciężkie chwile konspiracji i od skrytej walki na tyłach przejść do otwartych zapasów z nieprzyjacielem. Wszyscy wytrwali na posterunku: zginął Mikita i Emil Brzozowski, ciężko ranny został Okrzcja (Rybicki Edward); do więzienia poszli: Andrzej, Artur, Ryczek, Optołowiczówna i Halina. Pozostali po opuszczeniu Królestwa przez Moskali wstąpili do Legjonów; parę kobiet dostało się również do służby linjowej — reszta zgrupowała się w P. 0. W. Wytrwali wszyscy, bo wierzyli w świętość sprawy, ufając niezłomnie rozkazom Komendanta.
-----
Jeszcze przed formalnem zawiązaniem Oddziału Lotnego kilka kobiet bierze udział w przygotowaniach tej grupy spiskujących. Jadwiga i Marja Barthelówny już w listopadzie przewożą dynamit z Łodzi do Warszawy, p. J. Marcinowska, Zofja Szturm de Sztrem i Z. Warszawska współdziałają przy wydobywaniu broni; w mieszkaniu H. Chełmickiej mieszczą się składy broni i materjałów wybuchowych; tu także odbywają się pierwsze zebrania organizacyjne Oddziałów Lotnych. Po przybyciu Mikity i ukonstytuowaniu się Oddziału Lotnego więcej kobiet wciągnięto do tej pracy; naogół ewidencja Komendy tego oddziału liczy ich około 30, z tych jednak zaledwie 10 jest bliżej wtajemniczonych co do istnienia i bojowej działalności O. L. Są to przeważnie członkinie Lotnego Oddziału P.O.W., otrzymują rozkaz podporządkowania się Komendzie Oddziału Lotnego oraz zachowania całkowitej tajemnicy. Reszta (rekrutująca się z różnych sfer, jest tu kilka starszych pań, peowiaczki, robotnice, jest nawet wieśniaczka) oddaje nieocenione usługi przez wypełnianie różnych zleceń członków Oddziału Lotnego, ale organizacyjnie do tego Oddziału nie należy. Bezpośrednio w działaniach zbrojnych poza nielicznemi wyjątkami — kobiety nie uczestniczyły, wykonywały natomiast dużo czynności pomocniczych, bez których działalność Oddziału Lotnego nie mogłaby się rozwinąć. Do obowiązków naszych należało: przewożenie i ukrywanie materjałów wybuchowych i broni, wyszukiwanie mieszkań na składy i zebrania, schronienie dla członków Oddziału, przygotowywanie stosunków w różnych miejscowościach, gdzie miała być przeprowadzona akcja, służba wywiadowczo-kurjerska, sanitarna, praca w laboratorjum. Wszystkie te obowiązki wymagały zerwania z dawnym trybem życia, t. j. pracą zawodową i domem rodzinnym; pochłaniały je do tego stopnia, że trzeba było poświęcać nieraz po kilkanaście godzin na dobę, nie spać po parę dni zrzędu. Pracując w tych warunkach, nigdy żadna z kobiet nie uskarżała się i nie porzuciła pracy dobrowolnie, żadna też nie otrzymała nigdy nagany za niesumienność czy opieszałość, wszystkie były karne w stosunku do swych władz, prześcigały się w gorliwości i z tem większą powagą i oddaniem wykonywały powierzone sobie czynności, im wiekszem zaufaniem je darzono.
Halina Chełmicka. FRAGMENTY WSPOMNIEŃ. I. Do Lublina przybyłam w końcu listopada 1914 r.; wysłał mnie tu Tadeusz Źuliński w porozumieniu z Mikitą, abym współdziałała z wysłanym w tym samym czasie ob. Andrzejem w tworzeniu Oddziału P. 0. W. i przygotowywała grunt dla mającego tu przenieść swoją działalność Oddziału Lotnego. Jednocześnie wyjechali do Lublina ob. Walek i Florek, mający stosunki pośród robotników. Ja liczyłam na wykorzystanie mych znajomości pomiędzy miejscową inteligencją. Mieszkanie u kuzynów moich, ludzi bogatych, światowych i nie budzących żadnych podejrzeń, a przytem szczerych patrjotów i mnie bardzo oddanych, stwarzało dla mnie świetną „podstawę operacyjną". Wkrótce po przyjeździe do Lublina zaczęłam porozumiewać się z sympatykami ruchu niepodległościowego, których ilość w porównaniu do stosunków warszawskich była dość znaczna. Wielu z pośród nauczycielstwa szkół średnich z dyr. Kunickim na czele, kilku adwokatów, lekarzy, dziennikarzy, a nawet księży deklarowało się gorąco dla naszej sprawy. Zależnie od wyczucia, kto jest ideowym, ale obawiającym się konsekwencyj sympatykiem (było takich wielu), a kto gotów zadokumentować czynem i ofiarą swoje przekonania, wtajemniczaliśmy tych najbardziej oddanych, narazie ostrożnie i ogólnikowo, że na gruncie Lublina i okolic rozpoczyna swą działalność ściśle zakonspirowana organizacja bojowa, na której czele stoją ludzie wyznaczeni przesz Józefa Piłsudskiego i że dla pomyślnego rozwoju organizacji konieczne jest współdziałanie społeczeństwa. Po niejakim czasie powołano do życia lubelską organizację niepodległościową, jedną z najbardziej zdecydowanych i czynnie popierających akcję P. O. W. i O. L. Ludzie zamożni, na stanowiskach, nie wahali się udzielać nam swej pomocy, służyli nam swemi stosunkami, mieszkaniem, swym czasem, radą i wiedzą fachową jak np. nieodżałowanej pamięci dr. Paweł Jankowski, który, jam nieuleczalnie chory i przeciążony pracą, nie odmawiał nam nigdy niczego; prof. Wilczyński, redaktor Jerzy Mączewski (poległ w 1920 r.), pp. Dulębowie i Podgórscy, p. Staniszewska, Solonowiczowa, Armsteinowa i ks. Nowosielski, Znaczne również usługi oddawały nam członkinie z Żeńskiego Oddziału P. O. W., który zorganizowałam w Lublinie w początkach grudnia. Poza wyszkoleniem, służbą kurjerską, wywiadowczą i sanitarną, peowiaczki lubelskie wykonywały różne czynności pomocnicze, związane z akcją Oddziału Lotnego. Niektóre z nich jak np. Wanda Podgórska, która prowadziła po wyjeździe ob. Małego laboratorjum, oddały bardzo duże usługi. Zarówno P. 0. W. jak i 0. L. nie ograniczały się do pracy konspiracyjnej po miastach, ale dążyły do rozszerzenia swych wpływów na prowincję. Chodziło tu nietylko o stosunki, zapewniające schronienie i składy na amunicję i broń i źródła jej wydostawania, ale i o werbunek do szeregów organizacyjnych bardziej uświadomionej ludności wiejskiej. Wkrótce też po przybyciu do Lublina zdeklarowałam swoją gotowość do zajęcia się również i robotą na prowincji i co tydzień prawie wyruszałam na jeden lub dwa dni na wieś. Zadanie moje polegało na sprawdzaniu czy ludzie polecani przez zwolenników naszych z Warszawy i Lublina są naprawdę dostatecznie pewni oraz ideowo bliscy i w jakim stopniu można będzie liczyć na udział ich i pomoc w naszej pracy. Większość adresów, zwłaszcza zaraniarskich, nie zawodziła. Chłopi zarandarze witali mnie najczęściej jako zwiastunkę dobrej nowiny i o ile to było możliwe, w danej miejscowości zwoływali zebrania po kilku lub kilkunastu najpewniejszych gospodarzy. Na zebraniach tych wyjaśniałam, jaka jest obecna sytuacja polityczna, na czem polega idea Komendanta zbrojnego czynu, co czynić powinniśmy po tej stronie frontu i co jest naszem prawem i obowiązkiem. Jeżeli udawało md się przekonać kogoś i zjednać dla naszej sprawy umawiałam się, że wślad za mną przyjadą ludzie, którzy tu założą jednostkę organizacyjną i umówią się bliżej co do doraźnej pomocy skłonnych z nami współdziałać. Szukając tak Polski walczącej w sercach ludu lubelskiego, przeszedłszy okolicę Lublina, Lubartowa, Urzędowa, Kraśnika. Chełma, Krasnegostawu i Łącznej, nabierałam wiary, że mimo częstych objawów obojętności, jeszcze trochę czasu, trochę pracy uświadamiającej, a zerwie się ten lud od pługa i w siłę swą uwierzy. A tymczasem Oddział Lotny zarówno w miastach, jak i po wsiach rozwijał swoją działalność i dzięki współdziałaniu społeczeństwa „lotniacy" mogli ukrywać się, co doprowadzało moskiewską zgraję do bezsilnej wściekłości.
II.
Członkowie Oddziału Lotnego w liczbie 5-ciu wyruszyli wieczorem z Lublina na robotę do Bełżca. Wałek, zastępca Mikity, uprzedził mnie przed wyjściem, że o ile wszystko powiedzie się dobrze, zgłosi się do mnie na drugi dzień rano, gdyż zaraz mogę być potrzebna. Tego wieczora nie miałam wyjątkowo żadnego zebrania ani zbiórki, położyłam się więc wcześnie, aby wypocząć po gorączkowej pracy ostatnich, dni, ale niepokój o to, co w danej chwili robią moi towarzysze i czy wrócą wszyscy, odpędzał sen z powiek. Przemęczywszy się bezsennie całą noc, nad ranem zaczęłam niepokoić się coraz bardziej, ubrałam się więc skoro świt i nasłuchiwałam każdego szmeru na schodach. W pewnej chwili usłyszałam lekkie pukanie do drzwi. Na schodach stał Waldek, Był blady z podkrążonemi oczami. — Mikita ciężko ranny w głowę — przemówił szeptem, — jest w mieszkaniu księdza, — inni są zdrowi. Musicie natychmiast zająć się przewiezieniem rannego i sprowadzić mu doktora. — Mikita ranny! Co oddział pocznie bez niego? pomyślałam, ale uświadomiłam sobie błyskawicznie, że trzeba go ratować. Po naradzie z moją stryjeczną siostrą i mieszkającą u niej Heleną Szymańską, późniejszą komendantką lubelskiego Oddziału Żeńskiego P. O. W., zdecydowałyśmy, aby Mikitę umieścić narazie u nas i dopiero po wizycie doktora zdecydować, co dalej. Mieszkanie, w którem umieściłyśmy Mikitę, znajdowało się w kamienicy kuzynów moich i łączyło się z ich mieszkaniem przez kuchenne schody; przeprowadzenie więc Mikity nie było bardzo trudne. Ułożyłyśmy go w pokoju Heleny, która, aby upozorować przed służbą, dlaczego nie wolno do niej wchodzić, udała chorą. 0 ósmej rano byłam już u doktora Jankowskiego, który chociaż sam gorączkujący, obiecał przyjechać natychmiast Następnie, udałam się na poszukiwanie odpowiedniego schronienia, aby je mieć w rezerwie dla rannego. Ofiarowano mi kilka mieszkań, z których wybrałam nieużywane jeszcze dla celów konspiracyjnych mieszkanie nauczyciela gimnazjum p. Gackiego. Na mieście tymczasem już wrzało. W południe zjawiły się plakaty, podające rysopisy sprawców zamachu w Bełżcu i obiecujące wysokie nagrody pieniężne za ich wykrycie. Na ulicach pełno było żandarmów i ajentów tajnej policji. Jak się później dowiedzieliśmy, tegoż dnia przybyli z Warszawy najwytrawniejsi przedstawiciele ochrany, aby prowadzić pościg. Co więcej, mieli oni w ręku corpus delicti, t. j. zakrwawioną czapkę Mikity. Gdy w parę godzin po tem wracałam do domu, zastałam już naszą kamienicę obstawioną ze wszystkich stron szpiegami. Z przerażeniem też spostrzegłam, że nawprost mnie, węsząc naokoło, biegnie pies policyjny. — Szuka śladów — przemknęło mi przez głowę. W tej samej chwili pies rzucił się na mnie, opierając swe wielkie łapy na mych ramionach. Opanowawszy całą siłą woli ogarniające mnie przerażenie, cmoknęłam zachęcająco i zdrętwiałą ręką pogładziłam zwierzę. Pies spojrzał mi w oczy swem mądrem spojrzeniem, zaskomlał cicho i — opuścił łapy. — Dał się nabrać poczciwe psisko, pomyślałam uradowana, ale jeszcze niepewna, czy w tej chwili nie rzucą się na mnie szpicle. Podeszłam jednak spokojnie do wystawy sklepowej. Czułam na sobie złe i badawcze spojrzenia, ale moja niewinna mina wybawiła mnie z opresji. Stosując jednak wszelkie ostrożności, nie weszłam odrazu do domu, a poszłam na miasto, aby załatwić kilka błahych, zgoła mi niepotrzebnych sprawunków. Zupełnie utwierdzona w postanowieniu, że Mikitę trzeba z tego domu jak najprędzej usunąć, zwłaszcza, że i doktór na to pozwolił, wzięłam się rychło do przygotowań. Gdy zaczęło się zmierzchać, po wyprawieniu służby z domu, przy pomocy Heleny przebrałam Mikitę za starą babunię i, wziąwszy go pod rękę, wprowadziłam do czekającej na dole dorożki. Mikita przygarbił się i nawpół przytomny z gorączki i bólu zaciskał zęby, aby nie jęczeć. Ale zato szpicle stojący wciąż jeszcze na rogu ulicy patrzyli na nas obojętnie, nie domyślając się niczego. Do mieszkania p. p. G. dojechaliśmy szczęśliwie; z trudem wprowadziłam Mikitę po ciemnych i krętych schodach; osłabł już zupełnie i ciężko zwisał na mem ramieniu. Po kilku dniach, kiedy uczuł się lepiej, przewiozłam go znów do innego mieszkania — bezpieczniej bowiem było ciągle zacierać ślad po sobie. Pod troskliwą opieką zacnej pani Puternickiej, Mikita szybko dochodził do zdrowia i już w tydzień później kazał mi wyjawić miejsce swego ukrycia i zwołać na odprawę członków Oddziału Lotnego, aby omówić plan nowej akcji, polegającej na wysadzeniu mostu kolejowego.
III.
Kazano mi przeprowadzić wywiad na linji nowowybudowanej wojskowej kolejki Lublin — Rozwadów, która była ważną arterją komunikacyjną dla frontu galicyjskiego. Chodziło też o przygotowanie stosunków w okolicach, przez które kolej przechodziła Tym razem nie poszłam pieszo, ponieważ chodziło o wywiad na samej kolei. Kolejarz, jeden z członków naszej organizacji, uprosił maszynistę, któremu przedstawił mnie jako swoją siostrę i który po pewnem wahaniu zgodził się na przewiezienie mnie w parowozie. Gdy pociąg ruszył, maszynista posadził mnie na ławkę tuż koło siebie i bawił rozmową. Opowiedział mi wtedy wiele interesujących rzeczy, dotyczących rozkładu pociągów, obsługi kolejowej, jakości i ilości przewożonych materjałów wojennych, transportów wojska i t. p. Wiadomości te sprawdziłam raz jeszcze i dopełniłam w powrotnej drodze z Kraśnika do Lublina, jadąc w „tiepłuszce", do której udało mi się dostać, dzięki staraniom miejscowych obywateli. Gdyśmy dojeżdżali do Urzędowa, zaczęło się już ściemniać: w okolicy Urzędowa wypadał pierwszy etap mojej podróży, majątek p.p. W., adres który otrzymałam w Lublinie. Przed maszynistą jednak nie zdradziłam się dokąd idę — sądził, że do Urzędowa, odległego o parę kilometrów od toru, w tej myśli w pewnem miejscu zwolnił bieg pociągu, abym mogła niepostrzeżenie wyskoczyć. Datek przyjął z zadowoleniem. Znalazłam się sama wśród zaśnieżonych pól; ze wschodu dął wiatr ze śniegiem, a niebo zasnute chmurami zwiastowało zbliżającą się zadymkę. Rozgrzana w parowozie, odczułam przykro kilkunastostopniowy mróz. Uprzytomniwszy sobie w jakim kierunku powinien znajdować się majątek pp. W., zaczęłam się przedzierać przez zaspy śnieżne. Jak długo tak szłam, nie zdawałam sobie sprawy, sądzę, że trwało to około dwóch godzin. Odczuwałam wielkie zmęczenie, domyślać się też zaczęłam, że prawdopodobnie zmyliłam drogę. Z radością więc dopadłam do napotkanego stogu siana, wymościłam sobie w niem „gniazdko", żeby się uchronić przed mroźnym wiatrem i... zasnęłam. Obudziłam się, gdy już świtało. Doprowadziwszy ubranie do porządku i przemywszy oczy śniegiem, poszłam w kierunku chat, widniejących wdali. Na skraju pobliskiej wsi, od baby, która sprzedała mi mleka i kromkę chleba, dowiedziałam się, że wieś do której zmierzam, leży o pięć kilometrów stąd. Po dwóch godzinach marszu — szłam wolno wskutek zadymki śnieżnej — dotarłam tam wreszcie i skierowałam się wprost do dworu. Rodzinę pani W. zastałam przy śniadaniu. Wejście moje wywołało konsternację, a przyznać muszę, że i ja również zmieszałam się trochę. Sądziłam bowiem, iż zaprowadzą mnie do pokoju, w którym zastanę tylko panią domu o widzenie się z którą prosiłam, w stołowym zaś było kilkoro dzieci, nauczycielka, rządca i pani W. Przeszedłszy z nią i jej najstarszym synem do sąsiedniego pokoju, wyjaśniłam, z czyjego przybywam polecenia i w jakim celu. Pani W. była trochę zaskoczona, wyraziła jednak swe uznanie dla Piłsudskiego, co więcej, powiedziała, że gdy Legjony przyjdą tutaj, to pierwsza wyśle syna do ich szeregów. Teraz jednakże do pracy konspiracyjnej przystąpić nie może, gdyż na udział miejscowego ziemiaństwa nie liczy zupełnie, a chłopców zna niewiele. Jedynie może obiecać punkt oparcia w swoim domu dla przejezdnych instruktorów oraz w razie potrzeby konie. Młodzieniec, obecny przy tej rozmowie, nie odzywał się zupełnie, ale, gdy wychodziłam ze dworu, spytał mnie niepostrzeżenie o mój adres w Lublinie. W kilka dni później zjawił się u mnie i wstąpił do Oddziału Lotnego. Do Urzędowa odesłano mnie końmi, tu odnalazłam z łatwością jedną z peowiaczek, nauczycielkę ze szkoły ludowej. Niewiasta ucieszyła się bardzo, powiedziała, że przygotowała wszystko na mój przyjazd i zawezwała zaraz jednego z najpoważniejszych zaraniarzy. Po krótkiej naradzie i ustaleniu listy mających uczestniczyć w zebraniu, oznaczyliśmy je na wieczór, a tymczasem zaprosiłam się bez ceremonji do łóżka mej peowiaczki, aby wypocząć do wieczora. Zebranie zwołano w nocy do lokalu szkolnego ze względu na sporą ilość obecnych. Jak dziś, widzę przed sobą gorejące oczy słuchaczów, wpatrzone we mnie, i mocne pięści, zaciskające się złowrogo, jakby już chwytały karabin i zaciskały się na wroga, lecz widzę także i pesymistów, co wówczas smętnie kiwali głowami. Mówili oni: „Chłopaków to jest, ale karabinków mało, a harmat wcale niema, a i narodu tyla za ruskim trzyma; niebezpieczna rzecz, niebezpieczna dzisiaj coś zaczynać"... W rezultacie przy końcu zebrania wielu z pośród obecnych wyraziło natychmiastową gotowość wstąpienia do szeregu tajnej organizacji wojskowej i współdziałania z ruchem niepodległościowym. Umówiwszy się co do przyjazdu instruktora P. 0. W. i zostawiwszy szereg broszur i odezw agitacyjnych, wyruszyłam rano w stronę Kraśnika do jednego z księży, którego adres wskazano mi w Urzędowie, by z księdzem tym, znanym z wrogiego stosunku do Moskali, nawiązać kontakt ściślejszy. Księżyna, staruszek siwiuteńki, przyjął mnie opryskliwie i wzruszył ramionami, mówiąc; „Czego panna się włóczy? no, ale proszę powiedzieć czego chce". Nie zrażałam się tem przyjęciem, bo czułam, że ta obojętność zewnętrzna jest tylko pozorem i zaczęłam mówić śmiało o celu mego przybycia. W miarę słów moich w oczach księdza zapalały się błyski, zapadłe policzki nabierały ognia. Wielkiemi krokami przemierzał on pokój, ustawicznie chrząkając i ocierając czoło wielką czerwoną chustką. Nie patrzył na mnie, ale i nie przerywał. Gdy umilkłam, podszedł, uderzył mnie po ramieniu i zawołał: „A toś mi, córko, wielkie rzeczy powiedziała!" A potem wziął mnie zaraz za rękę i zaprowadził za sobą na strych, robiąc przytem tajemniczą minę i kładąc palec na ustach. Za stosem pustych skrzyń w słomie ujrzałam stos karabinów. — To na was czeka. Zbierałem po Austrjakach, wykupywałem przez oddanych mi chłopów od żołnierzy rosyjskich. Tak ze czterdzieści sztuk się tego uzbierało, a patrz, jak się świecą: sam ciągle je czyszczę, aby nie pordzewiały. Niechaj przychodzą chłopcy i biorą, a kulki też się znajdą. — Nakarmiwszy mnie, zaopatrzył mnie w list polecający do księdza w Kraśniku. Później przeprowadził mnie przez wieś aż do gościńca. Uścisnąwszy serdecznie dłonie staruszka, ruszyłam przed siebie raźno, aby przed nocą jeszcze zdążyć do Kraśnika. Uszedłszy jednak kilkadziesiąt kroków, obejrzałam się za siebie i zobaczyłam, że na rozstajnych drogach stał wciąż jeszcze ksiądz, którego czarna sylweta odcinała się wyraźnie na tle błyszczącego śniegu. Patrzył się w moją stronę i widziałam zdała, jak kreślił w powietrzu znak krzyża.
----- |
|